ks. Władysław Wilczyński
Urodził się 8 września 1875 r. w Charłupi Małej w powiecie sieradzkim. Był synem Bolesława i Eleonory z Chartlińskich. Do szkoły początkowej uczęszczał w rodzinnej miejscowości, a w 1892 r. ukończył 5 klas gimnazjum filologicznego w Kaliszu. W tym samym roku wstąpił do Seminarium Duchownego we Włocławku. Ukończył tu 5 kursów studiów seminaryjnych, w czasie których otrzymał tonsurę i niższe święcenie kapłańskie. Przez następne dwa lata studiował na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu we Fryburgu w Szwajcarii. Po powrocie do kraju otrzymał święcenia kapłańskie w dniu 18 sierpnia 1901 r. O przyczynach odwołania do ze studiów we Fryburgu przed zakończeniem ich uzyskaniem stopni naukowych nie mówią dokumenty zachowane.
Jako wikariusz zaraz po święceniach kapłańskich pracował w parafii katedralnej we Włocławku. Była to placówka duszpasterska eksponowana, a wyznaczenie młodego kapłana rozpoczynającego dopiero pracę duszpasterską wskazywało na docenienie jego zdolności przez władzę diecezjalną. Następne jednakże placówki wikariuszowskie były coraz mniej prestiżowe. W 1903 r. został mianowany wikariuszem w Koninie, a po dwóch latach pracy w tej parafii został wyznaczony na analogiczne stanowisko w już typowo wiejskiej parafii Siemkowice w dekanacie brzeźnickim. W tym czasie pracował także jako nauczyciel religii w szkołach powszechnych. Jego praca pedagogiczna nie została zakłócona w roku 1905, kiedy wielu księży w diecezji kujawsko – kaliskiej za udział w wystąpieniach patriotycznych było pozbawionych prawa nauczania.
Po 9 latach pracy w Siemkowicach został mianowany rektorem kościoła popijarskiego we Wieluniu, a także prefektem organizującego się wówczas gimnazjum we Wieluniu. Był pierwszym prefektem tego gimnazjum.
W 1909 r. został mianowany proboszczem w parafii Wierzchy w dekanacie Szadek. W tej wiejskiej parafii prowadził pracę duszpasterską przez 6 lat następnie został mianowany proboszczem w parafii Męka w dekanacie sieradzkim. Była to parafia dwukrotnie większa od poprzedniej. Pracując w tej parafii został powołany w dniu 11 maja 1921r. przez sejmik sieradzki na członka Rady Szkolnej Okręgowej, ale cały skład Rady wówczas wybrany nie został zatwierdzony przez Ministerstwo Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego.
W dniu 25 września 1922 r. został mianowany proboszczem w parafii Czastary. Instalujący go dziekan wieruszowski ks. Antoni Suawadzki pisał w dniu 19 II 1923 r. „wybór Najdostojniejszy Pasterz zrobił dobry, wnosząc z pierwszych czynności nowego proboszcza znalazł on wielki posłuch u parafian, spragnionych pokarmu duchownego, toteż do św. Sakramentów przystępują, a szczupłe ściany kościoła z trudnością pomieścić ich mogą na nabożeństwach niedzielnych”. Pracował on także jako nauczyciel religii w miejscowych szkołach powszechnych, a w Dozorze Szkolnym gminy Czastary był jego człowiekiem.
Ostatnią placówką duszpasterską, w której pracował jako proboszcz była parafia Makowiska w dekanacie brzeźnickim. Nominację na to stanowisko otrzymał z rąk biskupa częstochowskiego T. Kubiny w dniu 3 grudnia 1931 r. W okresie ożywionej działalności społecznej w diecezji częstochowskiej w tym czasie i w parafii przez niego kierowanej zostały założone oddziały parafialne stowarzyszeń katolickich. Wybudowano wówczas dom katolicki. Był jedynym duszpasterzem w tej parafii.
Początek II wojny światowej był zapowiedzią ograniczeń w działalności kościelnej. Parafia Makowiska znalazły się w granicach Kraju Warty (Warthegau), w której to części Polski sytuacja ludności cywilnej, w tym duchowieństwa, była najgorsza. Terror okupacyjny wzmagał się wraz z upływem czasu. Już na początku okupacji hitlerowskiej funkcjonariusze żandarmerii zabrali go przemocą z Makowisk i pod eskortą prowadzili z tej miejscowości do Pajęczna (ok.8 km). Podczas tej drogi był bity, a w celu przestraszenia go żandarmi strzelali ponad jego głową. W dniu 6 października 1941 r. został aresztowany przez gestapo i uwięziony w obozie przejściowym w Konstantynowie k. Łodzi. Przebywał tu w ciągu trzech tygodniu wraz z innymi kapłanami częstochowskimi pracującymi w Kraju Warty. Następnie został wywieziony do obozu koncentracyjnego Dachau, dokąd został przywieziony transportem kolejowym w dniu 30 października tego roku otrzymał numer obozowy 28383. W dniu 11 maja 1942 r. 67-letni ks. Wilczyński został zaliczony do grupy inwalidów i transportem kolejowym wysłany do Hartheim K. Linzu, gdzie został stracony w komorze gazowej. Był jednym z 37 kapłanów diecezji częstochowskiej zamordowanych w Dachau. Los księdza W. Wilczyńskiego podzielili m.in. księża z takich parafii jak: Brzeźnica, Osjaków, Rząśnia, Siemkowice, Dworszowice Kościelne, Wiewiec, Działoszyn, Wierzchlas czy Wieruszów.
ARESZTOWANIA I TRANSPORT KSIĘŻY DO OBOZU W DACHAU
W dniu 6 października 1941 r. wczesnym rankiem zostali aresztowani wszyscy kapłani przebywający w tej części diecezji częstochowskiej. Akcja zatrzymań rozpoczęła się ok. godz. 3.00, a o godz. 5-ej wszyscy kapłani byli już pozbawieni wolności. Do mieszkań księży przybywało po kilku żandarmów lub członków służby pomocniczej, którzy byli doskonale zorientowani, gdzie mieszkają nawet ci kapłani, którzy zostali wysiedleni z budynków plebańskich. Wszyscy księża pracujący w Warthegau – wśród nich ks. Władysław Wilczyński – zostali przewiezieni do Wielunia, a kilka gadzin później do Konstantynowa k. Łodzi. Więzienie urządzone w hali fabrycznej pozbawionej okien, była tylko etapem przejściowym. 27 października 1941 r. więźniowie zostali przewiezieni autami na stację kolejową w tym mieście i załadowani do pociągu. Był to pociąg osobowy z przedziałami 6-osobowymi dla podróżnych. Drzwi zaplombowano. Jazda trwała długo. W Lądzie zostali dołączeni księża z diecezji włocławskiej, a w Poznaniu kapłani z tej diecezji. Pociąg jechał przez Drezno, Passau, i Monachium, gdzie po trzech dniach otrzymali trochę herbaty lub wody do picia od przedstawicieli Czerwonego Krzyża. Stąd już szybko dotarli do celu podróży – do obozu koncentracyjnego w Dachau. Pierwsze zetknięcie się z przedstawicielami władzy obozowej powiedziało im wszystko. Jak relacjonuje ks. Józef Barczyk, na stacji czekali już strażnicy obozowi, którzy jak zbójcy wypadli na wygłodzone i wynędzniałe ofiary; zaczęli bić i kopać księży, a przy tym już nie krzyczeli, ale wprost na nich ryczeli. W takiej atmosferze przekroczyli bramy obozu koncentracyjnego w Dachau i znaleźli się za jego kolczastymi drutami.
ŻYCIE W OBOZIE
W obozie czekali już na księży z diecezji częstochowskiej ich koledzy z diecezji, którzy wcześniej tam się znaleźli oraz duża grupa kapłanów z całej Polski, Francji, Belgii, Jugosławii, Włoch i Czech. Odtąd wszyscy byli więźniami bez imienia i nazwiska, oznaczonymi tylko numerami obozowymi, które w każdej porze dnia i nocy trzeba było poprawnie wyrecytować po niemiecku przed każdym Niemcem.
Pierwsze tygodnie i miesiące były najtrudniejsze i one też wydały najobfitsze żniwo śmierci. Większość zamordowanych księży poniosła śmierć w okresie wiosennym 1942 roku. Ci, którzy przeżyli ten okres, w większości doczekali już wyzwolenia obozu. Na tak wysoką śmiertelność miały Wpływ następujące przyczyny:
- bardzo nędzne pożywienie; karne odbieranie racji żywnościowych,
- wyczerpujące prace fizyczne,
- ciężkie kary cielesne; tortury.
Do najczęściej stosowanych należała kara chłosty oraz godzina słupka. Kara chłosty wymierzana była na specjalnym „koźle” do którego przywiązywano więźnia. Najniższą karą było 25 uderzeń, najwyższą tyle, że więzień umierał. Karę słupka wykonywano w łaźni. Skazanych wieszano pojedynczo na przymocowanych do sufitu hakach.
GŁÓD
Jedną z największych udręk był głód. Na śniadanie dawano czarną, niesłodzoną „kawę” i kawałek chleba, który wydzielano na całą dobę. Na obiad zupa z kapusty lub brukwi, czasami przez kilkanaście tygodni z rzędu. W zupach nie było tłuszczu. Na kolację ziemniaki w łupinach lub kawałek chleba z margaryną, czasami z marmoladą. Niekiedy w niedzielę 2-3 gramy kiełbasy. Rok 1942 był najtragiczniejszy w historii obozu, nawet te głodowe racje były zmniejszone. Śmiertelność wśród księży tego roku była zatrważająca. Waga więźnia nie przekraczała często 40 kilogramów. Głód towarzyszący człowiekowi od rana do wieczora nie pozwalał myśleć o niczym innym, jak tylko o jednym, w jaki sposób zdobyć kawałek chleba. Niektórzy byli tak opuchnięci z głodu, iż nie mogli się poruszać. Inni przerażająco wychudzeni. Nazywano ich „muzułmanami”. Z niedożywienia ludzie zapadali na różne, dziwne choroby, ich ciała pokrywały ogromne, ropiejące wrzody, dokuczały choroby skóry. Jedzono wszystko co nadawało się dojedzenia: najrozmaitsze trawy, kwiaty, zgniłe warzywa, żaby, dżdżownice, jeże. Za zjedzenie marchwi lub ziemniaka w trakcie pracy w warzywniku lub na terenie obozu groziła surowa kara.
Sytuacja zmieniła się na lepsze dopiero od połowy 1942 r., kiedy to władze obozowe zezwoliły na otrzymywanie paczek. Okradane z wartościowych wiktuałów były bez porównania bardziej pożywne od żywności obozowej. Te paczki w dużej mierze uratowały życie tym kapłanom, którzy przeżyli wiosnę 1942 roku.
WYZWOLENIE
29 kwietnia 1945 roku o godzinie 17.25, obóz został zdobyty przez niewielki oddział żołnierzy amerykańskich. Na powitanie żołnierzy wybiegli wszyscy, którzy mogli się poruszać. Słyszało się niemilknącą, różnojęzyczną radość. W kaplicy, w baraku 26 odprawiono nabożeństwo. Amerykanie byli przerażeni tym, co zastali w obozie. Przed krematorium piętrzyły się stosy trupów. W przepełnionych barakach żywi spali obok umarłych. Przed barakami leżeli ludzie dający słabe oznaki życia, zarośnięci, czarni. Radość z wyzwolenia obozu była tym większa, gdyż tego samego dnia wśród więźniów rozeszła się wieść, iż w związku z rozkazem Heinricha Himmlera z dnia 14 kwietnia 1945 r., ma być dokonane zniszczenie całego obozu wraz z wszystkimi więźniami. Na zniszczenie obozu wyznaczono – 29 kwietnia 1945 r., godz. 21. Wyzwolenie księża uznali za cud. Polscy kapłani 22 kwietnia 1945 roku złożyli ślubowanie, iż ci którzy przeżyją obóz, będą pielgrzymować do św. Józefa w Kaliszu w podzięce za wybawienie. Wśród więźniów KL Dachau było ok. 3000 katolickich księży z całej Europy, w tym 1780 polskich kapłanów, z czego zmarło 868.
William W. Quinn, oficer U.S. Army, napisał w sprawozdaniu z wyzwolenia obozu: „Dachau, 1933-1945, pozostanie na zawsze jako jeden z najstraszliwszych w historii symboli barbarzyństwa. Oddziały nasze zastały tam widoki tak straszne, że aż nie do uwierzenia, okrucieństwa tak ogromne, że aż niepojęte dla normalnego umysłu. Dachau i śmierć są synonimami.”